poniedziałek, 5 stycznia 2015

O plusach i minusach bycia au-pair ... okiem au-pair i nie-au-pair

Gdyby ktoś zapytał mnie, czy zdecydowałabym się na przyjazd do USA jako au-pair raz jeszcze, odpowiedziałabym : TAK ! Nawet teraz z perspektywy czasu okiem krytyka uważam, że program daje nam ogromne szanse, doświadczenie a przede wszystkim lekcję, jakiej nie nauczą nas w żadnej szkole.

O plusach...

Wszyscy wiemy jak ciężko jest przebywać legalnie na terenie Stanów Zjednoczonych nie mając tu rodziny, nie mając zbyt dużych środków na koncie, szczególnie będąc wciąż na etapie zdobywania edukacji. Bilety do tanich nie należą, jak również podróżowanie i utrzymanie się, szczególnie gdy przeliczamy złotówki na dolary. No i przede wszystkim wiza, nie każdy ma warunki do zdobycia wizy turystycznej, wizy studenckiej bez wykazania ogromnej kwoty, nie mówiąc już o pracowniczej, gdzie bez znajomości i naprawdę dobrego gruntu ani rusz. I nagle odkrywamy program au-pair dający nam szansę przebywania na terenie USA przez rok, ba, nawet dwa, jeśli decydujemy się na przedłużenie programu. Kosztuje nas to w zasadzie niewiele, jest to jednorazowa inwestycja związana z kosztami agencji, przygotowań, kupna odpowiedniej walizki i tak dalej ( aczkolwiek, wiadomo, niekoniecznie). Po przylocie do USA od naszej pierwszej tygodniówki, biorąc pod uwagę, że nie musimy płacić za nocleg i wyżywienie, w zasadzie jesteśmy w stanie utrzymać się same. Odkąd jestem w USA już 1 rok i prawie 4 miesiące nie potrzebowałam żadnego wsparcia materialnego ze strony rodziny z Polski. Zdarzyło mi się pożyczyć pieniądze tu na miejscu, ale na podróże i przyjemności, bez czego oczywiście udałoby się obejść gdybym umiała usiedzieć na miejscu i oszczędzać. Ale nieważne, zmierzam od tego, że przez rok czasu za 200$ tygodniowo jesteśmy w stanie zrobić fajne zakupy, wyjechać na super egzotyczne wakacje do Californi, czy na Florydę, Hawaje, Bahamy, czy do Meksyku. Raz na jakiś czas w weekend możemy wybrać się na krótki wypad na Niagara Falls, czy zobaczyć Waszyngton, Filadelfię, Boston, Atlantę, Chicago...cokolwiek nam siedzi w głowie. Dla tych, którzy wolą raczej siedzieć na miejscu i korzystać z rozrywek, pensja au pair wystarczy na to, by każdego tygodnia móc pozwolić sobie na wypad do kina, kręgle, do przyjemnej restauracji, imprezę na Manhattanie, koncert czy po prostu..zakupy! Tak, nie oszukujmy się, wszyscy lubimy zakupy, a Ameryka daje nam niezliczone możliwości pod tym względem, niekończące się wyprzedaże, zniżki, kupony, groupony na produkty, na które w Polsce nie byliśmy sobie w stanie wcześniej pozwolić. A, jeszcze jedna sprawa, edukacja. Dostajemy 500$ na naukę w wybranej uczelni, czy szkole, czy gdziekolwiek ... super, prawie możemy nazwać się 'studentami', co nie ? (sarkazm)..
Ponadto bycie au pair to beztroski stan umysłu, bez myślenia o rachunkach, remontach, naprawie samochodu czy o tym, co włożyć do lodówki. Wszystkim tym, z założenia, martwić się ma rodzina goszcząca, a my za 200$ jesteśmy jednocześnie opiekunkami do dzieci jak również członkami rodziny, dodatkową pomocną dłonią przy porządkach czy drobnych obowiązkach domowych.

Brzmi naprawdę nieźle, prawda ? Ale jak to wygląda w rzeczywistości ... ?

Osobiście jestem typem, który jak czuje, że jest w komfortowej sytuacji, to znaczy, że jest mi za dobrze i zapewne daję z siebie zbyt mało. Wizja programu au pair była dla mnie tak doskonała, że chciałam dać jak najwięcej z siebie rodzinie, u której zamieszkam. W końcu USA to marzenie, pieniądze nigdy się dla mnie tak naprawdę nie liczyły, a przecież mogę im pomóc nawet więcej niż powinnam, bo nie wyrabiam tych 45 godzin tygodniowo, no to czemu nie. Mieszkanie z nimi pod jednym dachem... no dobra, może poniekąd niekomfortowe, ale do przeskoczenia, w końcu będziemy jak jedna wielka rodzina.
Takie własnie miałam myśli na początku.. i w dalszym ciągu jest w tym dużo prawdy, jednak widzę też drugą stronę medalu.

Przede wszystkim.. zastanawialiście się kiedyś, czy rodzina w związku z naszą obecnością wpłaca do agencji jakieś pieniądze ? No tak, agencja to biznes, więc oczywiste, że tak. Ale czy wiedzieliście o tym, że agencja za naszą miesięczną pracę dostaje prawie drugie tyle ze strony host rodziny ? Czyli przykładowo jeśli host rodzina płaci nam tygodniowo 200$, to agencji płaci niemal drugie tyle. Gdzie tu jest sprawiedliwość, pytam? Agencja nie ma nic wspólnego z moją pracą, nigdy na oczy nie widzieli chłopca, którym się opiekuje. Nie agencja wstaje rano po 6, by być pierwszą osobą którą dzieciaka widzi i która przygotowuje go do szkoły. Nie agencja odkurza, myje naczynia, gotuje. Również nie agencja podporządkowuje w zasadzie cały plan dnia pod odbiór chłopca ze szkoły, odrobienie z nim zadania, podanie jedzenia, wożenie na zajęcia dodatkowe i zapewnienie rozrywki. Nie agencja stresuje się, gdy coś jest nie w porządku. I nie agencja poniesie odpowiedzialność, gdyby, nie daj Boże, coś złego się stało. Sprawa finansowa z agencją wyszła w moim przypadku na jaw przy okazji przedłużania programu, gdy okazało się, że hostka za przedłużenie programu ze mną musi agencji zapłacić, uwaga ... 8tys dolarów. Nie winię host rodziny, mam po prostu dziwny niesmak w kierunku agencji, które zarabiają ogromną kasę na dziewczynach, które za stosunkowo małe pieniądze będą robić wszystko, co im się wmówi, bo przecież jesteśmy w Ameryce, a to do szczęścia nam wystarczy.
Kolejna sprawa...wypłata. 200$ tygodniowo, o których pisałam wyżej, które fakt,wystarcza na to, abyśmy mogły sobie żyć tutaj na całkiem fajnym poziomie, a jeszcze jak zaczniemy przeliczać na polskie to wyjdzie nam niezła kwota jak na polskie warunki. Ale jesteśmy w Ameryce. Czy wiecie, że przeciętna niania, stereotypowo przedstawią ją jako hiszpankę z bardzo, ale to bardzo słabym angielskim, zazwyczaj bez wykształcenia, zarabia około 600$ tygodniowo. I nie ma, że zostanie dłużej, jeśli rodzic wraca później z pracy. Nie ma,że będzie jej zależało, żeby chłopiec miał dobre oceny. Nie wyprasuje świeżo wypranych koszulek i nie zapyta 'co byś dzisiaj zjadł na obiad'. To osoby, które wykonują swoją pracę z formalnym uśmiechem na twarzy, a minutę po czasie zakończenia pracy, który mają w kontrakcie, są już w samochodzie bądź autobusie w drodze do domu. Nie chcę, żeby to brzmiało, jakby wszystkie były bezduszne i zapatrzone w same siebie. Zmierzam do tego, że jak rodzic ma nianie i wyraźne warunki pracy, to się ich trzyma. Jak rodzic ma au-pair, to wie, że au-pair się dostosuje. Że au-pair w ostatniej chwili anuluje swoje plany i jeszcze zapyta, czy nie potrzebują oni troszkę więcej czasu dla siebie.
Dodatkową kwestią jest to, że często au-pair zostają dziewczyny po studiach, przykładowo ja ukończyłam licencjat z pedagogiki społeczno-opiekuńczej. Studia jeszcze o niczym nie świadczą, szczególnie, że wszyscy wiemy, że nieraz to jest tylko papierek. Ale ja robiłam swoje najlepiej jak mogłam, czerpałam ze studiów jak najwięcej by w przyszłości być efektywną jeśli dane mi będzie pracować z ludźmi. Moje pewnego rodzaju zdolności których jestem w pełni świadoma, empatia, wczucie się w czyjąś sytuację, komfortowa komunikacja z ludźmi i umiejętność słuchania plus anielska cierpliwość niejednokrotnie pomagały mi w życiu, przynajmniej przez dotychczasowe prawie 24 lata życia. Cóż. Czasy są takie, że za takie umiejętności dziś się płaci, szczególnie, że w dzisiejszych czasach wielu osobom, a już zwłaszcza amerykańskim mamusiom i tatusiom właśnie tego brakuje.

Następnie...edukacja. Pamiętam jak zobaczyłam informację o 500$ przeznaczonych na edukację. Przeliczyła szybko na polskie, hm...ponad 1500zł. No cóż. To sporo, a zwłaszcza, że w Polsce mamy dostęp do edukacji za darmo, więc to 500$ to pewnie wypas. No cóż. Kolejny raz nie jesteśmy w Polsce, ale w Ameryce. Tu 500$ to pestka, a szczególnie już na edukację. Wiele au-pair wyobraża sobie siebie na amerykańskich uczelniach, z pięknym różowym notesikiem i Starbucksow'ą kawą. Cóż. Rozczaruję Was. Kursy, na które au pair może sobie pozwolić,to zazwyczaj jakieś strikte dostosowane do nas weekendowe kursy 'dla odhaczenia kredytów', bądź po prostu kilka spotkań na kursie językowym. Nie mówię,że źle. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, jednak to nie jest tak, jak nam się wydaje, że dają nam tak wiele. Ten element odbycia szkoły to w większości czysta formalność, bo kursy, na które faktycznie chciałybyśmy iść, kosztują dużo dużo więcej i szkoda nam wykładać z własnej kieszeni, bądź zwyczajnie nasz grafik nie współgra z grafikiem zajęć w szkole.
Ja sama odbyłam 3 różne kursy w 3 różnych uczelniach i nie żałuję. Było fajnie, zawsze wyciągnęłam coś nowego z zajęć i oczywiści to doceniam. Jednak edukacja w programie au-pair jest czymś, co będzie na ostatnim miejscu. A 500$, które wydaje się być tak wiele, jest niczym w porównaniu do dziesiątek tysięcy, które Amerykanie muszą wydać na edukację swoich dzieci.

Dalej... Jak wspomniałam, niejednokrotnie nie przepracuję w tygodniu moich 45 godzin. Wynika to z tego, że mam bardzo niestabilny, szczególnie w weekendy, grafik, ale o moim planie zajęć być może w kolejnym poście. Jednak mimo to nie zdarzyło się, żebym nie była w pogotowiu gdy hostka mnie potrzebuje. Moje plany zawsze staram się podporządkować pod ich plany, żebym nie czuła się winna, że nie ma mnie tam, gdy być powinnam. I wiem, że w gruncie rzeczy to moja wina, bo ich rozpieściłam. Mogłam przecież od początku walczyć o bardziej konkretne warunki pracy, wyraźne godziny,jednak wiedziałam, że nie tego Ona ode mnie oczekiwała, jak również ja nie chciałam być tylko robotem w domu, w którym mam spędzić jeden rok, a teraz już drugi . Wiem, że w dużej mierze taki luz w naszych relacje doprowadził do poczucia bezpieczeństwa i komfortu, no ale ...

... często jest tak, że choć staracie się trzymać zdrowy dystans i granice pomiędzy czasem pracy a prywatnym, po roku mieszkania z kimś pod jednym dachem ta granica się zaciera. W momencie gdy widzicie błędy rodzicielskie hostki, które są totalnym zaprzeczeniem waszych życiowych wartości, łatwo przychodzi o frustrację i irytację. Miałam nieprzyjemność odczuć to ostatnio na własnej skórze, gdy przez 3 tygodni hostka siedziała w domu najpierw z powodu choroby, a później oczywiście z powodu świąt. Uwidoczniły się wszystkie niedociągnięcia i braki z jej strony. Choć mój mały Tim słucha mnie i nie mogę narzekać na moją pracę z nim gdy jestem z nim sama ( dzięki Bogu większość czasu w tygodniu), to jednak jego czas z mamą doprowadza mnie do szału. Manipuluje nią, ona stara się kupować jego miłość by jakoś wynagrodzić mu swoją nieobecność. Nie wiem jeszcze jak to jest być mamą, ale wiem, po prostu wiem, że ona dobrą mamą być nie potrafi. Brak cierpliwości prowadzi do braku zasad, a brak zasad do braku konsekwencji. W związku z tym mały ma, czego tylko zapragnie, a większość zdobywa płaczem i histerią.W drugi dzień świąt wszyscy jechali do pobliskiego sklepu, ponieważ wśród tony zabawek pod choinką nie było tej, na którą akurat wtedy miał ochotę. Obserwacja tego 'zjawiska', bo tak to mogę nazwać, przez 3 tygodnie totalnie wyszarpała moją anielską cierpliwość. Ja sama zrobiłam się nerwowa, drażliwa, sfrustrowana. Zmierzam do tego, że niejednokrotnie tak naprawdę nie wasze problemy będą odbijać się na was. Być może to ja jestem niezwykle czułym stworzeniem, może sama do siebie zbyt wiele dopuściłam. Jednak myślę, że to wszystko jest ludzkie i mimo, że potrafimy się zdystansować, to nieraz nerwy puszczają.

No i ostatnia rzecz, która mnie dręczy już od jakiegoś czasu. Nie miałam nigdy problemu z mieszkaniem z nimi. Teoretycznie w ciągu tygodnia obowiązuje mnie cisza nocna, ale chyba nigdy przenigdy nie było sytuacji, żebym w tygodniu chciała wychodzić i balować. Jeśli zdarzyło mi się nagiąć ten czas, to nigdy nie było problemu, bo liczy się tak naprawdę to, żebym rano wstała i była gotowa do pracy w momencie, gdy hostka opuszcza dom. Nie miałam też problemu z wychodzeniem nocnym w weekendy, zapraszaniem znajomych, mój facet zresztą jest u nas w zasadzie cały czas, a hostka go uwielbia, jak mój młody zresztą, więc naprawdę nie mogę narzekać. W moim przypadku problemem jest to, że bardzo wiele się u mnie i w mojej głowie zmieniło. Moje plany na przyszłość wymagały ode mnie jeszcze większej dojrzałości i w zasadzie myślenia w kategoriach ludzi dorosłych i niezależnych, czyli np. gdzie chcielibyśmy wynajmować mieszkanie zanim zaczniemy myśleć o kupnie domu. Te wszystkie sprawy sprowadziły mnie do tego, że potrzebuję więcej prywatności i swobody. Zaczęłam doceniać weekendy poza domem, a już szczególnie gdy hostka z młodym wyjeżdżają na weekend a my zostajemy sami i możemy nacieszyć się byciem we dwójkę. Potem powroty do rzeczywistości są bardzo bolesne. Myślę, że dotykać to może głównie osoby po 23 roku życia, które doświadczyły też np. studenckiego życia, wynajmowania mieszkań ze znajomymi i posmakowały troszeczkę niezależności. Ale tak jak mówię, w moim przypadku ma to głównie związek z moimi nie tak dalekimi już teraz planami, więc ciężko jest zostać na ziemi gdy głowa buja w obłokach :)

Myślę zatem, że program au pair jest doskonały na rok, kiedy potrafimy się skupiać na tych plusach, których jest ogrom. I naprawdę taka wyprawa daje nam lekcje na całe życie i niejednokrotnie dzięki niej wybieramy drogę, którą chcemy podążać w życiu. Na drugim roku, szczególnie gdy zmienia się punkt widzenia jak w moim przypadku, jest duże ryzyko że zaczniemy dostrzegać minusy programu, przez które nie będziemy w pełni mogli korzystać z tego, co tu mamy i na co w dalszym ciągu pracujemy.

Każdy może mieć swoje własne spostrzeżenia. Te są moje, bazując na tym, co dane mi było dotychczas doświadczyć. Ale jak widać, nadal tu jestem... i nadal szczęśliwa !

P.


1 komentarze:

  1. Zgadzam się, bardzo dobrze to wszystko ujelas! :) ale tak jak i ty- mimo wszystko nadal polecam wyjechać ! Suuuper przeżycie, nawet jeśli nie zawsze jest kolorowo :D

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.

© Dream it. Plan it. Do it., AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena